niedziela, 31 marca 2013

'Kim się stałaś..?'

 
Witajcie.
 
Dziś dla odmiany postanowiłam odpowiedzieć na kilka pytań zadanych w komentarzu pod ostatnią notką.
 
Nie wiem, czy mi się to uda tak, jakbym chciała, ale muszę spróbować.
 
 
'Anonimowy

Ana, bo chyba tak masz na imię? Tak czy owak - Ano, co się dzieję? Mam wrażenie, że jesteś kimś innym. Gdzie jest ta Ana z listopada? Naprawdę wtedy lubiłam twoje notki. Oczywiście, że nadal mają to "Coś", ale gdzieś zgubiłaś się po drodze. Kim się stałaś, Ano?'
 
 
No cóż..
 
Tak, nazywają mnie Aną.
 
Jednakże nic się nie dzieje, wszystko po staremu.
 
No, dobrze. To jest kłamstwo.
 
 
Nie jestem 'kimś innym', nadal jestem sobą.
 
Co prawda nie tylko Ty jeden/jedna zauważyłaś, że moje notki są inne niż te z listopada czy października.
 
Teraz muszę się bardziej hamować w tym, co piszę.
 
 
Nie mogę przykładowo napisać o tym, że znów się pocięłam.
 
Normalnie musiałabym też zaznaczyć, dlaczego to zrobiłam.
 
I wszystko by było dobrze, pisałabym tak, jak wcześniej, lecz zbyt wielu moich znajomych wchodzi na tą stronę, przez co nie tak dawno miałam niezłe kłopoty.
 
 
Moment..
 
Od kiedy to przejmuję się zdaniem innych?
 
Zwykle mówiłam to, co myślałam, co czułam, nawet jeśli czytali to moi 'koledzy' czy przyjaciele.
 
Więc co się zmieniło..?
 
 
Nie wiem..
 
'Ana z listopada', jak mnie nazwałaś, umarła, prawdopodobnie bezpowrotnie.
 
Starałam się wrócić do poprzedniego stylu pisania, ale męczyło mnie to i za każdym razem przed opublikowaniem nowej notki czułam straszne wyrzuty sumienia.
 
Ostatecznie kończyło się na usunięciu całości i zaczęciu od początku, co wcale nie było przyjemne ani dla mnie, ani dla Was podczas czytania.
 
 
Pewnie nie jeden i nie jedna z Was odniosła wrażenie, że nie chcę po prostu już pisać.
 
Może to i prawda..?
 
Mam pętlę na szyi, która zaciska się za każdym razem, gdy uderzam palcami w klawisze pisząc to, co NAPRAWDĘ chcę przekazać..
 
 
Tak, zgubiłam się po drodze.
 
Wciąż się gubię, może przez to, że po prostu jestem inna od ludzi, którzy mnie otaczają..?
 
Może przez to, że mam więcej problemów, niż czasu na napisanie o nich w notce..?
 
 
'Anonimowy
Co ty wiesz o prawdziwych problemach?! Przejmujesz się bzdurami podczas, gdy gdzieś tam są ludzie, którzy naprawdę cierpią. '
 
 
No właśnie, skoro zajmuję się błahostkami i moje problemy właściwie nic nie znaczą, to po co mam cokolwiek tutaj pisać..?
 
Właśnie takie komentarze mnie blokują..
 
Inni ludzie cierpią bardziej ode mnie, a ja płaczę dlatego, że moja mama zostanie wezwana do szkolnego psychologa.
 
 
Tak, to jeden z tych moich błahych problemów.
 
Dziewczyna, którą uważałam za przyjaciółkę zasłoniła się mną, przez co nauczyciele zaczęli mi patrzeć na ręce, a następnie zgłosili psycholożce 'mój problem'.
 
Przestałam ufać ludziom, którzy za bardzo przejmują się mną i tym, co się ze mną dzieje.
 
 
Wiecie ile razy chciałam się komuś wygadać?
 
Owszem, mam przyjaciela, miałam przyjaciółkę..
 
Ale to nie to samo. Nie o to mi chodziło.
 
 
Jeśli chcę się komuś wyżalić, to nie chcę potem słyszeć komentarzy typu 'Pomogę Ci..'
 
'Wszystko będzie dobrze..'
 
Kurwa, mam już te naście lat i przestałam wierzyć w bajki..
 
 
To może tak wszystko naraz..?
 
Po pierwsze; mam co tygodniowe wizyty u szkolnej pani psycholog.
 
Po drugie; zostawiłam 'przyjaciółkę', która mnie w to wpieprzyła.
 
Po trzecie; moja mama zostanie wezwana do szkoły.
 
Po czwarte; robi się coraz cieplej, co za tym idzie zacznie się sezon na krótkie spodenki. A moje nogi i ręce pokrywają jeszcze wyraźne, różowe, grube blizny.
 
Po piąte, jak na razie ostatnie; NIE JESTEM SOBĄ OD PONAD TRZECH MIESIĘCY..
 
 
Piąte jest jednocześnie najgorsze i najlepsze.
 
Najgorsze, ponieważ wiem, że nie zmienię się z powrotem w 'siebie' ot tak, jak zrobiłam to poprzednio.
 
A najlepsze? Ponieważ zyskałam szansę u kilku osób, z którymi wcześniej nie mogłam przebywać w jednym pomieszczeniu..
 
 
Kim się stałam..?
 
Własnym przeciwieństwem.
 
Kiedyś nie byłam zazdrosna o byle co, nie robiłam każdemu awantur o coś, czego nie ma, próbowałam się jakoś uspokoić, nie pozwalając, by pokazały się moje prawdziwe emocje, moje 'JA'.
 
 
 
Kim się stałam..?
 
Sama siebie o to pytam.
 
Nie wiem.
 
Nie wiem, kim jestem.
 
 
Nastolatką z problemami, które są tak błahe, że nie powinny mieć miejsca bytu.
 
Och, jeszcze jest 'po szóste; istotą, która ma serce..'.
 
Nie lubię tego uczucia, nienawidzę się zakochiwać.
 
 
To takie denne, takie poniżające.
 
Szkoda tylko, że nie mam na to wpływu, nie mogę się po prostu wyłączyć.
 
A chciałabym, bardzo.
 
 
Tymczasem pozostaje mi tylko czekać, aż wszystko się skończy.
 
U mnie to nie mija tak szybko, jak powinno.
 
Jestem nieznośna, arogancka, wredna..
 
A teraz to jeszcze bardziej da się we znaki nie tylko mnie, ale też ludziom, z którymi utrzymuję bliższe kontakty..
 
 

poniedziałek, 25 marca 2013

Szczęście? Nie, dzięki..


Dawno nie pisałam, a i teraz mam mało czasu..

Ale może uda mi się coś wyskrobać..

W każdym razie..


Tak jeszcze przed 'właściwą' częścią notki powiem Wam, że po przekroczeniu 10 tysięcy wyświetleń w profilu znajdziecie moje zdjęcie.

Tak, naprawdę moje.

Ponadto dzięki za wejścia i like na fanpage. (:


Wiecie, bardzo wielu młodych ludzi cierpi na depresję.

Dołują się, nie wiedząc nawet, co z tym zrobić.

I jest to bagatelizowane zarówno przez rodziców czy prawnych opiekunów, jak również przez znajomych, przyjaciół i resztę otoczenia.


Jak już ktoś zauważy, że coś z nami nie tak, jak już wyjaśnimy o co chodzi, to często czeka nas rozczarowanie.

Niekiedy liczymy na to, że ktoś nam doradzi, a tym czasem słychać tylko 'Twoje problemy, to nie problemy! Ja miałam gorzej, inni ludzie mają gorzej! Przestań się nad sobą użalać.'

I po cholerę komukolwiek cokolwiek mówić..?


Już lepiej jest skłamać, mówiąc, że wszystko jest okej, nic się nie dzieje.

Po co się tłumaczyć, gdy nikt nas nie chce słuchać..?

Może dlatego, że potrzebujemy się po prostu wygadać, nawet bez słuchania komentarzy osób trzecich..


Jak to powiedziała pewna osoba, te całe syfy nastolatków, ich depresje, złamane serca i inne takie..

To jest nic nieznaczący element każdego ludzkiego istnienia.

A człowiek codziennie cierpi bardziej, niż my.


Słyszymy o zabójstwach, samobójstwach, o głodujących, uzależnionych od alkoholu czy narkotyków, o ofiarach przemocy zarówno fizycznej, jak i psychicznej..

Istota ludzka cierpi każdego dnia.

Więc proszę Was, czy coś, czy ktoś taki, jak Bóg istnieje?!


Gdyby tak było, to świat byłby jedną wielką Utopią.

Ziemia byłaby idealna, wprost nierzeczywiście doskonała.

Nikt by nie cierpiał przez docinki czy brak pewnych potrzebnych do życia rzeczy..


Nie byłoby tego całego wyśmiewania się z drugiego człowieka, nie byłoby szydzenia z kogokolwiek..

Ale!

Zawsze jest jakieś 'ale'..


Jeśliby każdy był taki sam, jak inni, nie byłoby ludzi wyjątkowych.

Nie poznalibyśmy niektórych tak, jak to miało miejsce w przeszłości, ma miejsce teraz i będzie miało w przyszłości.

Bylibyśmy jedną, wielką, bezkształtną, szarą masą.


Teraz jesteśmy po prostu sobą, albo przynajmniej mamy do tego prawo.

Wracając do wcześniejszego..

Moim zdaniem Bóg nie istnieje.


Ludzie mówią, że On jest miłosierny, wyrozumiały i inne takie bzdety.

Więc dlaczego ludzie cierpią?

Dlaczego się zabijają..?

Bo Boga nie ma.


I nie chcę Wam tu czegoś narzucać.

Wypowiadam się, może tylko w swoim imieniu, może w czyimś jeszcze..

No cóż..


Kiedyś słyszałam na kazaniu coś w tym stylu, że to przez ludzkie grzech było trzęsienie ziemi, wybuch jakiegoś wulkanu czy tsunami..

Czy to nie dziwne..?

Wychodzi z tego, iż to przez człowieka dzieją się rzeczy złe, podczas gdy natura jest niezmienna i nieruchoma.


Okej, może i tak.

Może to tylko ja się nie znam.

Jednak dla mnie głupotą jest wmawianie ludziom, że są przyczyną kataklizmów, że to oni stanowią przymioty zapowiadanej od tak dawna zagłady naszej planety.


Okej, a teraz perfekcyjnie zmienię temat..

Kogo ja oszukuję..?

Lubię zmieniać temat, ale niezbyt ładnie to wygląda..


Wiecie, coraz częściej można się natknąć na stwierdzenia, że człowiek sam ponosi winę za swoje cierpienie.

Zgadzam się z tym w połowie.

Nie ponosimy całej odpowiedzialności za swoje poczynania, ponieważ robiąc to czy tamto próbujemy się przystosować do określonej grupy społecznej.


Nie odpowiada to jednak większości z nas, przez co odsuwamy się od pozostałych, czym zasługujemy sobie na miano 'odmieńców'.

A my po prostu chcemy żyć tak, by czuć się dobrze z samym sobą.

Taki paradoks..


Jesteśmy inni, by nie cierpieć przez wewnętrzne skłócenie, ale to właśnie sprawia, że inni nami gardzą, co powoduje u nas ból, nie tylko psychiczny..

Tacy jesteśmy i nikt tego nie zmieni..


WEWNĄTRZ KAŻDY CIERPI, UMIERA EMOCJONALNIE.
JEDNAK NIE KAŻDY TO POKAZUJE, WIELU CHOWA TO WEWNĄTRZ SIEBIE..

wtorek, 19 marca 2013

Broken pieces..


Nic tak nie boli, jak złamane serducho.

Kurcze, dlaczego to piszę..?

Sama nie wiem, za kilka chwil i tak zmienię temat..


Ale jak już siedzę przy sprawach sercowych..

Niekiedy idąc ulicą obserwuję ludzi.

No, dobrze, macie rację. Właściwie zawsze to robię.


Czasami myślę o tym, co ich może martwić.

Ale są też momenty, gdy zastanawiam się, ile razy te przypadkowe osoby miały złamane serca.

I czy w ogóle wiedzą, jak to jest..


A może właśnie ta młoda dziewczyna cierpi..?

Nie wiem, może powstrzymuje łzy chowając twarz pod długą grzywką?

Albo już się pogodziła z tym, że tym razem nie zazna szczęścia..?


O, albo jakiś chłopak ze zmierzwionymi ciemnymi włosami.

Czy zranił jakąś dziewczynę? Możliwe też, że to on został złamany..

Tak, czasem mam takie odpały, myślę o takich sprawach.


I tutaj obiecany skok w bok..

Życie jest usłane różami, fakt.

Szkoda tylko, że te róże mają kolce..


Pomyślcie tylko; gdybyśmy się nie zakochiwali, to byśmy nie cierpieli..

Gdybyśmy się nie zakochiwali, także nie poczulibyśmy 'tego czegoś'.

Bylibyśmy tak na prawdę puści w środku..


Czyli tak czy siak wyjdziemy na tym blado.

Jednakże nie tylko miłość rani.

Życie samo w sobie jest okrutne.


Ostatnio przeczytałam coś takiego, że

MOJE ŻYCIE TO ŻART JAKIEGOŚ PSYCHOPATY

z czym nie do końca się zgadzam..


Być może w tym szaleństwie jest metoda..

Może mamy jakiś cel..?

Może zostaliśmy stworzeni, ponieważ mamy jakąś misję?


To może być błahostka; ktoś może zostać malarzem, architektem, piekarzem..

Ktoś może zostać nauczycielem, inny reżyserem, jeszcze inny psychologiem..

I wszystko to w jakiś sposób pomoże czy tez ułatwi życie choć garstce osób.


Osobiście nie wierzę w to, że istnieją jakieś 'wyższe byty', jakiś 'niewidzialny stwórca wszystkiego i wszystkich'.

Ale na pewno każdy z nas ma własne powołanie.

Narodziliśmy się po to, by swoim cierpieniem nauczyć innych życia.


Tak, tak, plotę bez sensu.

Możliwe, że to przez książkę..

'Intruz' autorstwa Stephenie Meyer dostał się w me ręce właściwie przez przypadek.


Taka niepozorna lektura; obce formy życia zasiedlają ziemię.

A jednak wiele wnosi od pierwszych słów.

W książce widzimy obraz miłości, przyjaźni, nienawiści i.. bardzo dobrze uchwycone cierpienie zmieszane z poświęceniem.


Wyobraźcie sobie tylko; pragniecie poświęcić życie za kogoś Wam obcego.

Jesteście w stanie zrobić wszystko, by komuś zapewnić bezpieczeństwo, by go chronić.

Wagabunda, najeźdźca, bardzo dużo ryzykuje dla ludzi.

Dla istot, które w każdej chwili mogą ją zabić.


W następnych rozdziałach obserwujemy rodzące się uczucie.

Przyjaźniący się z bohaterką ocalały chłopak zaczyna bardziej jej.. pilnować.

Dla czytelnika od razu staje się jasne, co Meyer chciała pokazać.

Zdjęcie

Przyjaźń przeradzająca się w miłość.

Walka o zapomniane, o zakazane i przekreślone uczucie.

Poświęcenie dla przyjaciół i osób, które się kocha.


Cóż takiego widzimy..?

Siebie.

Zwykłych ludzi, którzy otaczają nas właściwie w każdej chwili, a którzy mogą nam tego nie okazywać..


Czy nie widzimy w tym siebie..?

Czy Stephenie nie pokazała w swej powieści istoty człowieczeństwa?

Oczywiście, że tak.


Momentami czytałam kolejne zdania, a łzy napływały mi do oczu.

Wagabunda dawała się bić i stawała w obronie najbliższych jej sercu osób.

Była gotowa na śmierć, jeśli to by zapewniło bezpieczeństwo gromadce ludzi.


Za takich ludzi oddalibyśmy wiele, prawda..?

Przynajmniej ja.

Ale! Aby dostać, należy też dać.

Niekiedy nawet więcej..


Dać komuś poczucie wartości, pokazać, że jest dla nas kimś ważnym..

Nic nas to nie kosztuje, a potrafi sprawić, że poczujemy się lepiej tylko dlatego, że kogoś wspieramy.

Tylko tyle.


Już kończę gadać głupoty, spokojnie.

Tak na zakończenie tylko dodam, byście nigdy nie próbowali zrobić krzywdy komuś, kto Was kocha.

Nie ważne, czy to mama, babcia, brat, kuzyn, przyjaciółka..

To nie jest istotne.


Musicie po prostu pamiętać, że Wasze cierpienie boli też ludzi, którym na Was zależy.

A jeżeli macie jakieś przemyślenia, którymi chcielibyście się podzielić, to piszcie w komentarzach, albo na kontakt (zakładka).

Cóż, na dziś to tyle. Za jakiś czas pokażę Wam adminkę bloga, a tym czasem dziękuję za wejścia i za lajki na fan page.

Trzymajcie się.